Ręce do góry! 

To jest napad! Dawać, kurwa, te wszystkie gwizdki, rękawiczki i inne, ciemne okularki; ściągać dresy, kicksy i te topiki takie obcisłe; opróżniać mi tu zaraz kieszenie z wszystkich zawiniątek i samarek – szlugi, blekti, dropsy, kartony; wszystko ma tu zaraz wylądować w worku. Co znajdę, to moje! – wrzeszczy chłop, który przed chwilą dwumilowym nindża susem zeskoczył z didżejki. Zbasowany perkusyjny pochód przetacza się przez głośniki, logówka punishera na klacie agresora świeci groźnie w ultrafiolecie, a w jego ręku pobłyskuje… nikt właściwie nie wie czy to gnat czy air-horn ale przekonujący jest typ na tyle, że wszyscy grzecznie opróżniają kiermany i ściągają laczki. Jego milczący kamrat tymczasem tanecznym krokiem przemierza parkiet zbierając fanty po ludziach – Ty tam, w kącie, oddawaj tę wodę; chuj mnie interesuje, że nadpita. A pani, niech już lepiej skończy kręcić relację i odblokowany telefon przekaże przemiłemu koledze.

Jeden z najbardziej charakterystycznych MC’s lat dziewięćdziesiątych, Reginald „Redman” Noble lubował się zawsze nie tylko w marihuanie i luźnym, funkującym rapie, ale też w kabaretowych skitach spośród których seria sensacyjnych scenek rodzajowych o wiele mówiącym dopisku „stick-up” bawiła mnie zawsze do – nomen-omen – rozpuku. Czy rzeczone napady miały miejsce w samolocie, studiu Jerry’ego Springera czy przed samochodem obwoźnego handlarza lodami, za każdym razem były one równie figlarne jak zawadiackie, luźne acz nasycone, środowiskowo najlepiej zrozumiałe ale też w dużej mierze uniwersalne. Dokładnie takie jak produkcje brejkowego duetu egzotycznego żeglującego pod banderą We Rob Rave – dubsknita i PZG, których najnowsza, ósma już taśma natchnęła mnie by spisać kolejną część tych rozbójniczych skitów, tym razem w didaskaliach, któregoś krajowego klubu nocnego.

Rozpoczęta lata temu seria wydawanych własnym sumptem kompilacji noszących numeryczne tytuły 1-8 cała bowiem brzmi jak napad – rytmy są tu kradzione, brejki cięte bronią białą, a ciśnienie akustyczne równie gęste jak atmosfera w trakcie kradzieży. Niby wszyscy tańczą, ale z łokciami rozstawionymi szeroko co by ktoś obcy się za bardzo nie zbliżał; co rusz coś z pamięci jest przywoływane by zaraz to wspomnienie zostało rozjechane rozpędzonym walcem niskich częstotliwości; niekiedy bywa tu wręcz dance-owo, ale zazwyczaj jest… massive jak zresztą nazywa się jeden numerów. W całym tym szaleństwie jest jednak metoda – wywiedziony z breakcore’owych korzeni awanturniczy humor, jungle’owa miłość do tego, żeby cały czas coś się działo i dubstepowa wierność soundsystemowi – dbałość o to, żeby bas wywoływał trzęsienia ziemi, stopa kopała w klatę, a wysokie tony wirowały wokół głowy. Jest prosto acz nie prostacko, wysublimowanie chamsko i zawsze z biglem, a także potężną znajomością kultury czy też tego co angole zwykli nazywać hardcore continuum. Nóżka sama chodzi, mózg jest nieustannie zaskakiwany i też niejednokrotnie (środowiskowo) rozśmieszany, a ręka co chwilę rwie się do tego, żeby zrobić kolejny puuuuuuuuuul up! I tylko pamiętajcie, że jeślibyście chcieli sobie tego posłuchać na chacie, to lepiej powieście wcześniej ogłoszenie lokatorskie: Szanowni sąsiedzi, W dniach XX.XX.2022-XX.XX.2022 w mieszkaniu pod numerem XX będzie przeprowadzany… napad.