Jak działa pogłos, ludzie – albo raczej ich przodkowie – odkryli zapewne zanim jeszcze zaczęli sami wydawać jakiekolwiek artykułowane dźwięki. Zdarzyło się to pewnie, gdy uderzył gdzieś piorun albo jakieś wielkie, drapieżne kocisko wdarło się do jaskini, gdzie nasi praojcowie i pramatki kryli się przed burzą. Wraz z kolejnymi dekadami, wiekami i tysiącleciami, homo sapiens zaczął ów fenomen akustyczny wykorzystywać nie tylko na potrzeby wczesnego ostrzegania i dalekosiężnej komunikacji ale również dźwięku jakkolwiek poukładanego czyli muzyki. Od wsłuchiwania się w przestrzeń zastaną, przez budowanie obiektów projektowanych względem brzmienia, aż po XX wieczne wynalazki pogłosów elektromechanicznych i cyfrowych, historię muzyki można by całą spisać za pomocą fal rozchodzących się i zanikających w przestrzeni. I choć równie szeroki jak bogaty obszar polskiej sceny niezależnej – którym się tu z założenia, na radiomeistrze zajmuję – zazwyczaj rozbrzmiewa różnej maści reverbami i echami wytwarzanymi w studio, to też zapędza się niekiedy w przestrzenie pod tym względem intrygujące i wymagające. Wystarczy tu wspomnieć kasetę Pawła Kulczyńsksiego pod tytułem „When Attitudes Become Form #1” zarejestrowaną w jednym z licznych betonowych silosów Śląska czy „Lamunan” Antoniny Nowackiej skomponowany w jawajskich jaskiniach, a nagrany w Twierdzy Modlin.
W rzeczoną tradycję wpisuje się również drugi album septetu E/I. Dowodzony przez kompozytora i perkusistę Szymona „Pimpona” Gąsiorka międzynarodowy zespół rzeczony materiał zrealizował bowiem w nieczynnej wieży ciśnień w dzielnicy Kopenhagi nazywanej Brønshøj. Rozpoczynając się pojedynczymi atakami dźwiękowymi, które rozchodzą się długo w ciszy, owe pięć utworów bazuje na improwizacji i… powściągliwości. Czterdzieści sekund pogłosu, którym wybrzmiewa wspomniana wieża wymaga przecież od muzyków nieustannego skupienia i minimalistycznego, ascetycznego wręcz podejścia do instrumentu, którego dźwięk musi cały czas dialogować z echem, wyprzedzać ewentualny chaos i wychylać się przed szereg zazwyczaj tylko na moment… wybuchu. Instrumentów tymczasem jest tu aż siedem – skrzypce, wiolonczela, kontrabas, saksofon tenorowy, dwa saksofony barytonowe i perkusjonalia zawiadującego tą machiną Pimopona (który korzysta też czasem z sakshornu, shruti boxu i głosu). Niektóre z nich muszą więc długie chwile milczeć, inne – przez całe kompozycje grają jeden, repetycyjny dźwięk, a jeszcze inne – operują brzmieniem nie dźwiękiem (do spółki z akustyką wieży) tworząc ambient pomieszczenia. Wymagana w takich warunkach uwaga i skupienie może tymczasem skojarzyć się z muzyką rytualną czy wręcz sakralną…
Photo Credits: Aitor Arutti
Podobnie jak niejedna pradawna grota, każda gotycka katedra czy misternie skręcony spring reverb w rękach któregoś jamajskiego dub mastera, rzeczona wieża ciśnień staje się tu kościołem. To, że gra w E/I jest praktyką poniekąd metafizyczną potwierdza tymczasem sam Szymon Gąsiorek, który w tekście dołączonym do płyty zaznacza, że istotnym elementem tej muzyki jest pewne mentalne, a nawet duchowe nastawienie. Dzięki zwróceniu uwagi na intencję, którą może nieść dźwięk, muzyka E/I ma charakter uniwersalnego rytuału. Na poziomie emocjonalno-muzycznym jest to zatem dla mnie w pewnym sensie najlżejszy zespół do prowadzenia, ponieważ zupełnie nie oceniam tych występów. Po prostu jesteśmy w czymś z muzykami i słuchaczami razem przez jakiś czas. Dla jednych może być to czysto audytywne doświadczenie, dla innych osobistym rodzajem modlitwy lub medytacji. Niekiedy przypomina ono rytualne praktyki dźwiękowe odległych ludów, a innymi razy skłania się ku zachodniej tradycji minimalistycznej, czasem pobrzmiewa historią ambientu, a kiedy indziej przywodzi na myśl wspólnotową improwizację. Niekiedy jest wsobne i skupione, a innymi razy – podniosłe i uwznioślające; refleksyjne, motywujące i na wskroś osobiście przeżywane. W tej zarejestrowanej na płycie wieży ciśnień… akustycznych – świątyni skupionych gestów dźwiękowych.